Dzisiejsze aktu wypadło nam w bardzo specyficzny dzień. Halloween, czas duchów, strachów i takich tam. Calutki tydzień myślałem, jaką straszną opowieścią was dziś uraczyć. Nawet miałem pewien pomysł na opowieść z mego życia wziętą (przez to jeszcze straszniejszą), przez którą pewnie nie długo nie zaznalibyście spokojnego snu. No ale byłem dziś w pracy, zmiana była chujowa, więc postanowiłem sobie poprawić humor butelką wina. Butelki wina już nie ma. Jest za to stan upojenia alkoholowego, w którym jakoś nie kleją mi się słowa w opowieść. Dlatego nie będzie strasznej opowieści. Zresztą, codzienność jest już wystarczająco przerażająca (spójrzcie tylko na ceny na stacjach benzynowych!), więc po co się bardziej denerwować. Dam wam za to mango. Mało, bo mało, ale życie jebie mnie ostatnio w odbyt i nie mam sił robić więcej (spytajcie się Mriny ile czekała na jeden rozdział ode mnie). Także nie przedłużając:
Mieruko 14,2: Reader; MD
Czochrańsko 16 (długo nie było, bo nie mogłem rawów znaleźć, ale niech nam żyje byleco, który rawy dostarczył): Reader, MD
Ach no i znowu bym zapomniał. Starość nie radość. Mamy nowego członka załogi. Tzn. mamy go już od miesiąca z kawałkiem, ale zapomniałem oficjalnie ją zaprezentować. Panie i Panowie, prosimy o gromkie oklaski dla najlepszej żaby w okolicy: Dr. Ropuszona!!!
A na koniec, mój idol z dzieciństwa śpiewający rzewną piosnkę o Halloween