Kantai Kessen — Bitwa w zatoce Leyte cz. 1

„Bitwa w zatoce Leyte” – pod taką nazwą przyjęło się opisywać bitwę, jaką stoczyły ze sobą US Navy i 大日本帝国海軍 (Dainippon Teikoku Kaigun — Cesarska Marynarka Wojenna Wielkiej Japonii) między 23 a 26 października roku pańskiego 1944. Ciężko wskazać, dlaczego akurat na taką nazwę się zdecydowano, zważywszy, że nie była to ani pojedyncza bitwa, w takim sensie, jak to sobie zazwyczaj wyobrażamy, a cztery duże starcia (plus kilka wydarzeń pobocznych), rozgrywające się w ciągu czterech dni, do tego oddalone od siebie o setki kilometrów. A co najciekawsze, żadna z tych potyczek nie odbyła się w samej zatoce, od której cała bitwa wzięła swą nazwę…
Bardziej precyzyjnym określeniem, byłoby chyba „Operacja wokół Zatoki Leyte”, jako że faktycznie to miejsce we wschodniej części Filipin, było centralnym punktem, na którym koncentrowały się japońskie plany tej operacji. A zgrupowanie wszystkich mniejszych starć w jedno pozwala zaliczyć tę bitwę do jednej z największych (zależnie od przyjętego kryterium największej) bitew morskich w dziejach. Jakby na nie nie spojrzeć, te wydarzenia z końca października 1944 roku, miały niezwykle doniosły charakter, pod wieloma względami. Była to morska operacja o skali do tej pory niespotykanej, był to też moment wyznaczający de facto kres Cesarskiej Marynarki Wojennej. Był to wreszcie również ostatni akt pewnej epoki, chociaż wtedy mogło nie wydawać się to jeszcze tak oczywiste. 25 października 1944 roku dwie formacje pancerników po raz ostatni stanęły naprzeciw siebie i stoczyły artyleryjską bitwę, kończąc erę, której początków można szukać w czasach, gdy na siedmiu oceanach królowały potężne maszty żaglowców.

Duma japońskiej floty — pancernik Yamato

Każda sztuka ma jednak swój prolog. Zanim osiągniemy punkt kulminacyjny tej opowieści, wypadałoby przyjrzeć się, jak doszło do tego, że to wody na wschodnim krańcu Filipin były świadkami tych zdarzeń.
Za amerykańskiego punktu widzenia zwycięstwo w bitwie na Morzu Filipińskim w czerwcu 1944 roku otworzyło drogę wprost do macierzystych wysp Japonii. I to nie jedną, a kilka. Pozostawało więc pytanie, którą z nich obrać. Głównodowodzący całą US Navy admirał King, jak i odpowiedzialny za teatr pacyficzny admirał Nimitz preferowali plan inwazji na Formozę (Tajwan), z pominięciem Filipin. Wyspa ta leży bliżej Wysp Japońskich i byłaby doskonałym punktem wypadowym do inwazji na Chiny, gdyby zdecydowano się na taki obrót akcji. Nie bez znaczenia była też trwająca ofensywa japońska w Chinach w ramach operacji Ichi-gō, która zagrażała lotniskom, z których startowały amerykańskie B-29 bazujące w Chinach, oraz coraz bardziej napięte relacje między rządem Stanów Zjednoczonych a Kuomintangiem Czag Kaj-szeka, który z chwilą, gdy klęska Japonii na Pacyfiku wydawała się już nieunikniona, skupiał się bardziej na przygotowaniu do wojny z komunistami, niż na odparciu okupanta, wciąż jeszcze mocno w Chinach osadzonego.
Planom inwazji na Formozę sprzeciwią się generał MacArthur, uważający, że odbicie Filipin jest niezbędnym krokiem na drodze do ostatecznego zwycięstwa. MacArthur jest postacią mocno kontrowersyjną. Był dowódcą amerykańskich sił na Filipinach w chwili wybuchu wojny. Inwazja Japończyków zastała go nieprzygotowanego, brak zdecydowania wprowadził chaos w pierwszych chwilach od ataku. Ostatecznie Filipiny upadły po dwóch miesiącach, a sam MacArthur wraz z rodziną i garstką oficerów jego sztabu został ewakuowany z wysp, pozostawiając swoich żołnierzy na łasce Japończyków. Z oczywistych względów przysporzyło mu to wielu wrogów w ojczyźnie i pogardę wśród wrogów. Amerykanie desperacko potrzebowali jednak w tym czasie bohaterów, a MacArthur wiedział, jak ważny jest dobry PR i potrafił z niego korzystać. Po wylądowaniu w Australii w słynnym przemówieniu ogłosił, że powróci na Filipiny, a w czasie wojny dzięki niezwykle sprawnemu zapleczu prasowemu i bliskich relacjach z dziennikarzami wypromował się na bohatera w oczach amerykańskiej opinii publicznej. Chęć dotrzymania danej dwa lata wcześniej obietnicy przeważała nad strategicznymi względami przy jego uporze co do wyboru Filipin, jako następnego celu dla amerykańskich (a właściwie alianckich, nie zapominajmy o Australijczykach, Nowozelandczykach, Holendrach i innych biorących udział w wojnie na Pacyfiku) sił. Ostatecznie udało mu się postawić na swoim, a gdy pierwsi amerykańscy żołnierze 20 października 1944 wylądowali na Leyte, MacArthur, w niemalże perfekcyjnie wyreżyserowanej scenie, nie zważając na to, że plaża wciąż pozostawała w zasięgu japońskich moździerzy i snajperów, zszedł na ląd, by wszem wobec ogłosić „powróciłem”.

MacArthur ląduje na Leyte

Po stronie japońskiej sytuacja prezentowała się dramatycznie. Wspominana wcześniej bitwa na Morzu Filipińskim zakończyła się klęską. Największym problemem nie była nawet utrata trzech lotniskowców (w tym najnowszego — Taihō — który do służby wszedł raptem kilka miesięcy wcześniej). Japonia wciąż miała jeszcze okręty zdolne do służby, a do tego kolejnych kilka lotniskowców (klasy Unryū) było świeżo ukończonych lub na ukończeniu. Większym problemem była utrata dużej liczby samolotów, a najpoważniejszym utrata lotników. Japoński system szkolenia nie był w stanie na czas wyprodukować dostatecznej liczny pilotów, których umiejętności pozwalałyby na walkę z ich amerykańskimi odpowiednikami. „Wielkie polowanie na indyki” na Morzu Filipińskim było w mniejszym stopniu efektem amerykańskiej przewagi technologicznej, co skutkiem utraty doświadczonej kadry, która od bitwy pod Midway wykrwawiała się, w tempie którego nie sposób było zatamować. Oznaczało to, że niegdyś siejące postrach japońskie lotniskowce pozbawione zostały wszelkiej wartości bojowej, przynajmniej do czasu uzupełnienia braków kadrowych. Amerykanie nie zamierzali jednak czekać tak długo.


Japoński plan na wojnę z Ameryką, od strony morskiej przynajmniej, od samego początku opierał się na koncepcie „decydującego starcia” – kantai kessen. Zakładał on wciągnięcie wrogiej floty głęboko na własne wody, wykrwawiając ją po drodze w mniejszych starciach o rozsiane na Pacyfiku przyczółki, zachowując jednocześnie trzon swoich sił w odwodzie. A to wszystko po to, by tak zmęczonego przeciwnika rozbić jednym uderzeniem, wykorzystując do tego przewagę własnego terenu. Plan ten, stworzony bazując na doświadczeniach z wojny rosyjsko-japońskiej i bitwy pod Cuszimą, upadał jednak w przypadku utraty kontroli na Filipinami. Przewaga, jaką dawały przyjazne wody, przestałaby istnieć. Szlak morski z rafinerii na Sumatrze mógł zostać przerwany, co groziło unieruchomieniem floty w portach. Do tego w toku wojny to Cesarska Marynarka Wojenna ponosiła straty, wykrwawiała się, których nie mogła na czas zastąpić. US Navy zaś z każdym miesiącem rosła w siłę. W odpowiedzi na ruch Amerykanów przygotowano więc plan ogromnej operacji morskiej, angażującej większość pozostałych japońskich sił, jak również większość dostępnych rezerw paliwa.

Zuikaku, Wakatsuki i Akizuki podczas bitwy na Morzu Filipińskim

Plan zakładał podział sił japońskich na trzy zespoły. Od północy nadejść miały lotniskowce pod dowództwem wiceadmirała Jisaburō Ozawy. Doskonale zdawano sobie sprawę z opłakanego stanu lotnictwa pokładowego i jego niewielkiej wartości bojowej, dlatego miał pełnić on rolę przynęty, która odciągnie główne amerykańskie siły osłaniające flotę inwazyjną. Nikt nie zakładał, że okręty te wrócą do bazy, ale ich poświęcenie miało być ofiarą gwarantującą ostateczne zwycięstwo. W skład tego zespołu wchodziły 4 lotniskowce — Zuikaku (ostatni lotniskowiec floty i ostatni weteran ataku na Pearl Harbor), Zuihō, Chitose i Chiyoda, w eskorcie trzech lekkich krążowników i ośmiu niszczycieli.

Zuikaku


Z Brunei wyruszyć miały zespoły wiceadmirałów Kurity i Nishimury. Ten drugi ruszył na czele starych pancerników Yamashiro i Fusō (okręty te już przed wojną były uznawane za przestarzałe i oddelegowane były do drugorzędnych zadań), ciężkiego krążownika Mogami i czterech niszczycieli. Miał on przepłynąć przez cieśninę Surigao i zaatakować od południa.

Yamashiro, Fusō i Haruna


Największym zespołem dowodził wiceadmirał Takeo Kurita. Trzy pancerniki — Yamato, Musashi i Nagato, dwa krążowniki liniowe (przez Japończyków klasyfikowane jednak jako pancerniki) — Kongō i Haruna, dziesięć ciężkich krążowników — Takao, Atago, Chōkai, Maya, Myōko, Suzuya, Kumano, Haguro, Chikuma i Tone, wraz z eskortą dwóch lekkich krążowników (Yahagi i Noshiro) i piętnastu niszczycieli, miała poprzez cieśninę San Bernardino opłynąć wyspę Samar i od północy zaatakować flotę inwazyjną, razem z Nishimurą biorąc ją w kleszcze.

Nagato


W ostatniej chwili zdecydowano, by bazujący na Peskadorach, niedaleko Formozy, zespół wiceadmirały Shimy, z dwoma ciężkimi krążownikami (Nashi i Ashigara), jednym lekkim (Abukuma), i czterema niszczycielami, który początkowo miał połączyć się z siłami Ozawy, dołączył do zespołu Nishimury i wspólnie z nim zaatakował od południa. Tak więc ostatecznie cały plan zakładał skoordynowane uderzenie czterech zespołów. Koordynacja była kluczowa dla powodzenia planu, co był ogromnie optymistycznym założeniem, zważywszy na to, że punkty startowe poszczególnych zespołów dzieliło jakieś 4000 kilometrów.

Ashigara


Nie mniej plan wcielono w życie. 20 października z japońskiego Morza Wewnętrznego wyruszył zespół Ozawy, rankiem 22 października kotwicę podniósł zespół Kurity, a kilka godzin później w drogę ruszyły okręty Nishimury. Tego samego dnia bazę opuścił też zespół Shimy. Bitwa w zatoce Leyte miała już wkrótce się rozpocząć.

Mapa googla z japońskim planem bitwy

No to się rozpisałem, a to dopiero część pierwsza! Wiem, że 99% procent z was jest tu tylko dla rozdziałów, więc nie przedłużam:
Leniwie Naprzód! 6: MD Reader
Alkohol 7: MD Reader

I jeszcze tradycyjnie muzyczne zakończenie:

80 myśli w temacie “Kantai Kessen — Bitwa w zatoce Leyte cz. 1”

  1. Trochę głupio nazywać ,,decydującym starciem” doktrynę opierającą się na walkach partyzanckich

  2. Taka ciekawostka. Dieta zerotłuszczowa jest śmiertelna, więc ograniczajcie tłuszcze ale nie do 0

Możliwość komentowania jest wyłączona.